Strona:Arthur Conan-Doyle - Znamię czterech.djvu/29

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Nazywam się Tadeusz Sholto — rzekł mały jegomość, uśmiechając się słodko. — Pani jesteś naturalnie miss Morston, a ci panowie...
— To pan Sherlock Holmes, a to doktor Watson.
— Doktor? Doprawdy? — zawołał mały człowieczek z ożywieniem. — Czy pan ma ze sobą stetoskop? Czy wolno poprosić?... Czy byłbyś pan tak uprzejmy?... Obawiam się o swoją aortę i chciałbym zasięgnąć pańskiej rady...
Zbadałem jego serce, lecz nie znalazłem nic anormalnego, choć po drżeniu, wstrząsającem jego ciałem, stwierdziłem, że się czegoś boi.
— Wszystko funkcyonuje prawidłowo — orzekłem. — Możesz pan się nie obawiać.
— Daruje mi pani mój niepokój, miss Morston — rzekł wesoło — jestem trochę niezdrów, a oddawna doświadczam poważnych obaw. To też miło mi dowiedzieć się, że były bezpodstawne. Gdyby ojciec pani, miss Morston, leczył się był na chorobę serca, żyłby dotychczas.
Oburzyło mnie, że ten człowiek wyraża się tak lekko o przedmiocie tak bolesnym. Miss Morston zbladła śmiertelnie i osunęła się na fotel.
— Więc on już nie żyje! Przeczucia mnie nie zawiodły — szepnęła.
— Mogę pani udzielić wszelkich objaśnień w tym względzie — mówił mały jegomość — a co ważniejsza — dodał — mogę pani sprawiedliwość wymierzyć. I uczynię to, przysięgam, wbrew temu, co pani powie mój brat Bartłomiej. Rad jestem, że pani przyszłaś z przyjaciółmi, gdyż służyć będą nietylko jako eskorta, lecz za świadków tego, co pani wyjawię. Możemy się ułożyć zgodnie, bez niczyjej pomocy. Brat mój nie chciałby wytaczać tej sprawy publicznie.
Usiadł na nizkim fotelu i patrzał na nas, mrugając wilgotnemi oczyma.
— Co do mnie — rzekł Holmes — mogę pana upewnić, że cokolwiek nam pan wyjawisz, nie wyjdzie po za te ściany.