wi: »A teraz chcę go zastraszyć, że to rozłączenie bezwarunkowo nastąpić będzie musiało, jeśli do ojca nie wróci. A chociaż takiego przymusu bez wyraźnego rozkazu wykonaćby nie można, to w każdym razie zobaczymy, co z tego wyniknie«.
W nocy z 1 na 2 października rozszalał się wreszcie sirocco.
Ze szczególną wściekłością wył huragan na wzgórzu twierdzy San Elmo. W zamku samym, w szczelnie zamkniętych pokojach, szum wiatru był tak silny, jak w kajutach okrętowych, podczas najsilniejszej burzy. A w szumie tym przerażone ucho dosłuchiwało się rozmaitych odgłosów: to jakoby wycia wilków, to znów dziecięcego płaczu, wściekłego tupotania jakoby biegnącego gdzieś na oślep stada, poświstu i zgrzytu jakoby ptaków olbrzymich z żelaznemi skrzydłami. A po przez te wszystkie odgłosy szał wściekłej nawałnicy robił wrażenie salw nieustających dalekiej jakiejś kanonady. Wydawało się, że tam za ścianami, cały świat wzruszył się w swych posadach, że oto nadszedł dzień ostateczny, dzień niszczącego wszystko chaosu.
W komnatach carewicza chłodno było i wilgotno. Nie można było jednak wzniecić ognia na kominie, bo wiatr kłęby dymu wtłaczał napowrót