Strona:Antychryst.djvu/444

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

sposób stałby się założycielem nowego domu hrabiów Tołstojów, o czem życie całe marzył.
A teraz, co powie car, gdy powróci z niczem?
Ale w danej chwili nie myślał o utracie carskiej łaski, orderu świętego Andrzeja i hrabiowskiego tytułu: jak zapalony myśliwiec zapomniał o wszystkiem na świecie, miał na uwadze li tylko zwierza, który mu się z rąk wymykał.
W kilka dni po pierwszej rozmowie z carewiczem, siedział Tołstoj przy filiżance porannej czekolady na balkonie wspaniałego swego apartamentu w hotelu Trzech Króli, na najruchliwszej ulicy Neapolu, via Toledo. W nocnym szlafroku, bez peruki, z łysą czaszką, na której pozostały tylko resztki siwych włosów na ciemieniu, wydawał się bardzo starym, niemal zgrzybiałym. Młodość jego — wraz z księgą Metamorfoz, czyli Przemian Owidyusza, którą tłomaczył na język rosyjski — jego własna metamorfoza: bielidła, pędzelki i przepyszna allonge peruka z czarnymi jak smoła młodzieńczymi zwojami bujnych włosów — leżała w bawialni na stoliku przed lustrem.
W usposobieniu nie był wcale najlepszem. Ale, jak zawsze, w chwilach głębokiej rozwagi nad sprawami polityki, wyglądał spokojnie, prawie lekkomyślnie; oczkował z ładniutką sąsiadką, siedzącą również na balkonie domu na przeciwległej stronie ulicy. Była to smugła, czarnooka Hiszpanka, jedna z tych, co to, według wyrażenia Ezopka,