Przejdź do zawartości

Strona:Antychryst.djvu/426

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

że sen trwa dalej, że zaraz drzwi się otworzą i stanie w nich coś strasznego, coś takiego, co widział tylko we śnie i czego nie mógł sobie przypomnieć.
Drzwi otworzyły się bez szelestu. Pojawiło się w nich światło świec woskowych i czyjeś twarze. Patrząc, jak przedtem w zwierciadło, nie odwracał się i poznawał po kolei twarz jedną, drugą, trzecią. Zerwał się z krzesła, odwrócił się, ręce wyciągnął przed siebie z nadzieją rozpaczy, że to tylko mara pokazała mu się w zwierciadle, ale gdy zobaczył przed sobą to samo w rzeczywistości — z piersi dobył mu się krzyk nieskończonego przerażenia:
— On! On! On!
Carewicz upadłby na wznak, gdyby go z tyłu nie podtrzymał sekretarz Weinhart.
— Wody! Wody! Carewiczowi słabo!
Weinhart ostrożnie posadził go na krześle
Aleksy zobaczył pochyloną nad sobą dobrą twarz sędziwego hrabiego Dauna. Namiestnik głaskał go po plecach, dając mu do wąchania spirytus.
— Niech się Wasza Wysokości uspokoi. Na Boga, niech się Wasza Wysokość uspokoi. Nic złego się nie stało. Owszem, wieści bardzo pomyślne.
Carewicz pił wodę, dzwoniąc zębami o brzegi szklanki. Nie spuszczał oczu z drzwi, drżał na całem ciele, jak gdyby w gorączce.