Strona:Antychryst.djvu/417

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Ot grzech jaki. Jutro Zaśnięcie Najświętszej Panny, a ja zapomniałam i Matka Boża pozostałaby bez lampki. Czy odczytasz godzinki, Aleksy Piotrowiczu?
Wilią, każdego większego święta z powodu nieobecności popa sam carewicz odprawiał nabożeństwo. Czytał godzinki i śpiewał psalmy.
— Nie, chyba wieczorem. Zmęczony jestem, głowa coś boli.
— Ot wina byś tyle nie pił?
— Nie od wina a od myśli, od radosnych wieści.
Zapaliwszy lampkę i powróciwszy do sypialni, zatrzymała się Afrośka przed stołem, aby wybrać z podarowanego jej przez Niemca koszyka najdorzalszą broskwinię.
Carewicz zbliżył się do niej i objął ją.
— Afrośka miła, ty moja, czy ci nie lubo? Tóż carową będziesz a sleblny...
»Srebrny« czyli sleblny, jak wymawiają małe dzieci, takie było przezwisko dzieciątka nieodzownie, jak myślał carewicz, syna, mającego się narodzić z Eufrozyny, która od trzech miesięcy była brzemienna.
— Tyś mi złota, a synek srebrny — mawiał on jej w chwilach wielkiej czułości.
— Będziesz carową a Slebny następcą — ciągnął carewicz. — Nazwiemy go Jasiem. — Czcigodny samowładny car wszej Rusi, Joann Aleksandrowicz.