Strona:Antychryst.djvu/354

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Tato, miły rodzony, kocham, kocham!
Ale w miarę tego jak powracał do zdrowia i życia, ojciec oddalał się od niego. Jakby urok jakiś na nich był rzucony, aby wiecznie byli sobie bliskimi i obcymi, aby tajemnie miłowali się i jawnie nienawidzili.
I wszystko znów szło po dawnemu: zbiór prowiantu, śledzenie zbiegłych, odlewanie armat, wyrąb lasów, budowa bastyonów, tułaczka z miasta do miasta. I znów Alosza pracuje jak w ciężkich robotach. A ojciec wciąż niezadowolony, wciąż zdaje mu się, że syn leniwiec sprawy opuszcza, bezczynności się oddaje. Niekiedy Alosza ma ochotę przypomnieć ojcu o tem, co było w Sumach, ale język odmawia posłuszeństwa.
»Soon! oznajmiamy wam, iż jechać macie do Drezna. Pomiędzy innemi rzeczami rozkazujemy, abyście przebywając tam, uczciwie czas przepędzali, przykładając się pilnie do nauki, a mianowicie do języków, geometryi i fortyfikacyi, także po części i do spraw politycznych. A skoro ukończysz geometryę i fortyfikacyę, napisz do nas«.
W obcych krajach Alosza żył, jak przez wszystkich opuszczony wygnaniec. Ojciec znów o nim zapomniał. Przypomniał sobie tylko, aby go ożenić. Narzeczona, córka księcia Wolfenbütelskiego, Karolina, nie podobała się carewiczowi, nie miał ochoty żenić się z cudzoziemką.
»Ot, żonę mi z piekła na kark wpakowali!« — klął po pijanemu.