Strona:Antychryst.djvu/345

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

dawne cary moskiewskie, patryarchy, patrony święte. Małpa niemiecka wyśmiewa ich i wymyśla im: »Psy, psy wy, hundsfoty! nic nie umiecie, wszyscy wy barbarzyńcy!« I zda się Aloszy, że ten pysk małpi podobny jest do skażonej wykrzywieniem konwulsyjnem twarzy nie cara, nie ojca, a owego drugiego straszliwego jego sobotwóra-odwrotnika. I łapa kosmata wyciąga się ku Aloszy, chwyta go za rękę i ciągnie ku sobie.
I zda mu się, że leci, pada kędyś aż na samym skraju świata, na plaskiem jakiemś wybrzeżu morskiem, pokrytem gdzieniegdzie mszystymi kawałkami rdzawego błota, pod bladem, jakby martwem słońcem, pod niskiem, jakby podziemnem niebem. Wszystko tu mgliste, widmowe. I on sam sobie widmem się wydaje, jak gdyby już dawno umarł i zszedł do kraju cieniów.
W trzynastym roku życia zapisany został carewicz jako żołnierz roty artyleryjskiej i uczestniczył w pochodzie pod Noteburg. Stamtąd pomaszerował do Ładogi; z Ładogi do Jamburga, do Koporia, do Narwy; wszędzie ciągano go za wojskiem, po obozach, aby przyuczyć go do ćwiczeń wojennych. Dzieckiem prawie podlega on wraz z dorosłymi wszelkim niebezpieczeństwom, znosi niedostatek, chłód, głód, trudy niezmierne. Widzi krew, wszelkie okropności i sprosności wojny. Ojca widuje, lecz zdaleka tylko, chwilowo. I za każdym razem, gdy go ujrzy, serce zamiera mu od szalonej nadziei — a nuż zbliży się, za-