Strona:Antoni Piotrowski - Józef Chełmoński. Wspomnienie.djvu/22

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

na Avenue Bosquet i zobaczyliśmy się dopiero w późnej jesieni w Paryżu. Przyjechał żonaty. Pracownię miał na Bizet 5. Były to baraki powstałe po wojnie francusko-pruskiej, które przerobiono na dobre pracownie parterowe. Sąsiadem Józefa drzwi w drzwi był malarz francuski Albert Aublet, uczeń Meissonniera i Gerome’a. Były to wtedy najlepsze pod względem materyalnym czasy dla Józefa.
Obrazy jego płacono od 8 do 40 tysięcy franków! Głównym »editeur’em« jego był Goupil, chociaż kupowali od niego i amerykańscy i londyńscy handlarze, Christ (New-York) i Wallis (Londyn). Oprócz tego angielski milioner, Stewart kupował dużo obrazów, bo sobie formował galeryą jego obrazów.
Józef, który nigdy nie był przeciętnym człowiekiem w życiu — zawsze trochę dziwaczył. Wyobraził sobie, że w Paryżu wszystko jest fałszowane, nawet jaja. Nie tknął ciastka, które nie było od Juliena z Boulevard des Italiens, a sera, jeśli nie był od Corseleta z Palais Royal. Jadać mógł tylko w Taverne Anglaise, rue Royal.
Nawet woda paryska była mu podejrzana, nie do picia, bo jej nie brał do ust — ale nawet do mycia — mył się, co prawda rzadko tylko w deszczowej wodzie, bo ta nie była fałszowana. A kąpać się jeździł, do jakiegoś strumienia pod Weroną, w północnych Włoszech.
— Bo uważasz, Jamtuse, w Sekwanie moczą się truposze i trupiki.
Co prawda, to prawda, że tam truposzów w Sekwanie codzień moczy się dość.
Chełmoński potrzebował ruchu i starał się o niego, był to instynkt zachowawczy. Jeździł więc konno (a jeździł śmiało i dobrze) na argentyńskich mustangach w jakiejś ujeżdżalni przy Porte Dauphine.
Mustangi te miały dla niego urok bo były złe, źle ujeżdżone i bardzo szczególnych maści.
Stękały pod nim ściskane potężnemi łydami. Przemawiał do nich językiem żydowskich handlarzy z Bałty i Berdyczowa: Szoj! i Łonyś springen! (bez skoków).
Było to jednak za mało. Kupił sobie dwa łuki z żelaznego drzewa (bois de fer) i kupę strzał i chodziliśmy na puste tereny w okolice rue d’Alesia i »Campagne première« i wprawialiśmy się w strzelaniu z łuków, w czem doszliśmy do bardzo dobrych rezultatów, bo na sto pięćdziesiąt kroków nie chybialiśmy do figury tekturowej naturalnej wielkości, którąśmy ze sobą przynosili. Przekonaliśmy się naocznie, że jednak dobry łuk był całkiem poważną bronią. Ciskaliśmy także boomerangiem.
Chełmoński lubił się bawić. Po mojem ożenieniu, urządzaliśmy »Rozchmały« dość często, zawsze kostyumowe.
Raz na Avenue Bosquet u Chełmońskich był wieczór grecki, na którym wszyscy, z naszemi kobietami, byliśmy ubrani po grecku.
Chełmońscy mieli oboje stroje greckie od kostyumera z Comédie Française. Oczywiście, że Józef nie omieszkał wykonać »danse intime« — z wielkiem wierzganiem nogami na wszystkie możliwe strony. Sygietyński objął część muzyczną tego klasycznego wieczoru.