Malecki wziął dziennik, zapłacił, lecz nie odchodził.
Artystka pytająco patrzyła na niego, a w jej oczach zjawił się niepokój. Malecki odrazu to spostrzegł i rzekł:
— Proszę pani, niech pani nie myśli nic złego! Zaraz wszystko wyjaśnię. Uczułem dla pani odrazu, jeszcze wczoraj po południu, wielką sympatję. Nie wiem dlaczego, ale to tak! Tymczasem nawet imię pani nie jest mi znane. W restauracji tak je wymówił i, widocznie, przekręcił mój przyjaciel, że nic nie zrozumiałem.
— Nazywam się Halina Orlicz... — przerwała mu artystka.
— Halina Orlicz? — zawołał. — Czy pani nie jest Polką?
— Tak! Jestem Polką! — rzekła spokojnym głosem.
— Boże wielki! Jakie szczęście! — zawołał już po polsku. — Pierwsza rodaczka od tylu lat! — porwał jej ręce i zaczął całować. Chińczycy, leżący pod płotem pałacu i pod drzewami, szczerzyli do nich zęby, wskazywali palcami i śmiali się głośno.
— Niechże pani o sobie opowiada, wszystko wszystko! — naglił, prowadząc ją w stronę ławki w cieniu kasztanów.
Halina śmiała się i żartobliwie mówiła:
Strona:Antoni Ossendowski - Za chińskim murem.djvu/77
Wygląd
Ta strona została przepisana.