Strona:Antoni Ossendowski - Za chińskim murem.djvu/47

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

portjer zrozumiał, że Malecki jest niespokojny o hrabinę, bo uśmiechnął się i powiedział:
— Cudzoziemcy zawsze o tej porze zwiedzają Loongwha Pagodę...
Malecki nic nie odpowiedział i poszedł do siebie.
Rozebrał się, położył i postanowił myśleć o wszystkiem — tylko nie o Aurze. Jednakże myśl jego ciągle powracała do niej. Walczył z samym sobą i to znużyło go. Na tle jego wrażeń przemknęło też wspomnienie o jasnowłosej dziewczynie w czarnej sukni, o emigrantach rosyjskich, o ubranych w biały lub żółty jedwab Chińczykach, o spoconych klerkach, wypadających z oszalałemi od cyfr i telefonów oczami ze swoich office‘ów; później znowu przemknęła postać Aury, w białem auto i obłok dymu i kurzu, pędzący za niem... Potem powróciły niebieskie oczy z wyrazem współczucia.
Usnął... Obudził się dziwnie rześki, jakim się oddawna nie czuł. Szybko się ubrał i wyszedł na korytarz. Zapukał do drzwi hrabiny. Nikt się nie odezwał.
— tem lepiej! — szepnął prawie radośnie i wyszedł na ulicę.
Poszedł Bundem w stronę komory celnej i stacji morskiej, gdy naraz ktoś głośno wykrzyknął jego nazwisko. Zaczął się oglądać i w tłumie dojrzał młodego sekretarza amerykańskiego konsulatu, który