Strona:Antoni Ossendowski - Za chińskim murem.djvu/263

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Orliczówna spuściła oczy.
— Swoje rachunki z nim sama załatwiłam, — szepnęła.
— Ale ja — nie! — zawołał Malecki z wybuchem. — Pani była mojem obudzonem sumieniem. Dzięki pani, wyrwałem się z więzów tamtej kobiety, przypomniałem sobie ojczyznę, która przemawiała do mnie pani głosem, jej oczami, uśmiechem, dumnym spokojem, swojskością rzewną, budzącą tęsknotę, która woła do czynu nie dla siebie tylko dla innych... Gdyby nie to, że upadłem tak nisko w oczach pani, zresztą i we własnych oczach, podlegając urokowi zbrodniarki, napisałbym do Razzy nowy list i wie pani — jakiej treści?
Halina poruszyła głową.
— Napisałbym tak: „Pan obraził swoim brutalnym napadem moją narzeczoną, moją przyszłą umiłowaną żonę, żądam pojedynku, w przeciwnym razie palnę w łeb, jak wściekłemu psu!“
Umilkł i patrzał na nią z błaganiem i strachem w oczach.
Orliczówna nie podnosiła powiek. Usta jej zadrgały wreszcie i szepnęły:
— Zapomnijmy o wszystkiem... Niech będzie dla nas zmorą minionej nazawsze nocy: Karlton, teka z dziennikami, hrabina Aura, książę Razza i cała Azja! Ja nie chcę o nich pamiętać i zapomnę na-