Strona:Antoni Ossendowski - Za chińskim murem.djvu/250

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

mowie ze mną! Nie jestem przyzwyczajona do takiego tonu. Przyszłam tu, bo Marietta powiedziała mi, że pani wzywa mnie.
— To kłamstwo! To wykręty! Marietta nie mogła tego powiedzieć! — krzyczała wciąż hrabina, ściskając pięści. — Szpieguje mnie pani dla swego kochanka, pana Maleckiego. Śliczne zajęcie! Piękna moralność!
Orliczównę już porwał niczem nie pohamowany gniew i oburzenie.
— Nie myślę, żeby dla pani był odpowiedni temat o moralności, hrabino! Co do pana Maleckiego, to myślę też, że lepiej nie mówmy o nim, bo zadaleko zaprowadziłoby to nas! Nie lubię wtrącać się nie w swoje rzeczy.
— Po co pani tu przyszła? — histerycznym głosem wykrzyknęła hrabina.
— Już powiedziałam pani, — odparła Orliczówna. — Dłużej rozmawiać z panią nie mogę i nie chcę. Za godzinę opuszczam ten dom.
Zwróciła się i chciała odejść, gdy nagle z buduaru doleciały nowe krzyki i hałas. Po chwili wypadł przerażony książę Razza, a za nim stary hrabia z rewolwerem w ręku.
Zobaczywszy żonę i Orliczównę, zatrzymał się na chwilę. Skorzystał z tego wspaniały, lecz niebardzo odważny Adonis i znikł, jak kamfora.