Strona:Antoni Ossendowski - Za chińskim murem.djvu/227

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

dokładnie, ale myślę, że nie mniej, niż 50.000 piratów grasuje na rzece i na morzu w pobliżu naszego miasta.
Tymczasem łódka sunęła dalej i dalej. Już nic nowego i ciekawego Malecki nie widział, gdy nagle spostrzegł kilka światełek, przegradzających cały bieg rzeki.
— Jakie to sygnały? — spytał.
— Za temi latarkami leży pływająca dzielnica trędowatych, — odpowiedział wesołym głosem policjant. — Szkoda, że teraz ciemno! Gdybyśmy płynęli w dzień, napatrzyłby się pan ciekawych rzeczy! Potwory, powiadam panu, nie ludzie! Bez nosów, uszu, ust i powiek, z wykrzywionemi nogami i rękami — są podobni do strasznych bogów. Głosy mają ochrypłe, świszczące. Są zawsze źli, mściwi, każdego wymyślają, przeklinają, nawet biją, jeżeli ktoś wpadnie w ich ręce. Mieszkają swoją gromadą i niewolno im wychylać się poza obręb wyznaczonych dla nich granic.
Łódka powróciła i z prądem szybko popłynęła z powrotem.
— Czy można w dzień zwiedzić miasto trędowatych? — zapytał Malecki.
— Można w towarzystwie lekarza, za przepustką władz — odrzekł policjant — ale to nie będzie ciekawe, bo mieszkańcy, gdy dojrzą białe fartuchy przy-