Strona:Antoni Ossendowski - Za chińskim murem.djvu/186

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

pływały tuż przy statku, a wtedy dochodziły odgłosy chrapliwej mowy chińskiej.
Od rana Malecki był już na pokładzie i przyglądał się okolicy.
Brzegi były płaskie i urwiste. Żółtą ziemię, złożoną z „lossu“, ustawicznie podmywały fale rzeki. Większe i mniejsze bryły obrywały się i z pluskiem padały do wody; gdzieniegdzie razem z osuwającą się ziemią padały krzaki i drzewa, prąd porywał je natychmiast i, kręcąc gniewnie w swych wirach, niósł ku morzu. Prawie ciągle widniały wioski o budynkach — „fantze“ z szaro-żółtej nieopalonej cegły. Tuż ciągnęły się pola chińskie, — małe zagony, starannie uprawione. Maleckiego uderzyła ta okoliczność, że prawie nigdzie nie widział bydła w polu. Chińczyk objaśnił mu, że w kraju tak rolniczym, jak rdzenne chińskie prowincje, wcale nie ma miejsca na pastwiska.
Statek zatrzymał się na godzinę w dość dużym mieście Ankingu. Niegdyś to była stolica księstwa Wan, obecnie jest głównem miastem prowincji Anhui i centrum wyrobu tuszu. Malecki zwiedził fabryki tuszu, widział szeregi pokoi, w których się paliły olbrzymie kopcące lampy olejne. Robotnicy zbierali osiadający wszędzie drobny węgiel, mieszali go z klejem i za pomocą prasy ręcznej zmieniali w cegiełki lub laseczki tuszu.
Inną osobliwością tego, zburzonego przez Tajpin-