Strona:Antoni Ossendowski - Za chińskim murem.djvu/165

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Skąd pan wie o tem? — zapytał z widocznym niepokojem.
— Widziałem na własne oczy — odparł, — no, ale od kobiety, to nie hańbi, podobno? Któż to tak poczęstował księcia, że aż się zmienił w słup soli?
— Ach! — westchnął Razza. — Zawsze można się narazić na impertynencję, gdy dżentelmen zada się z osobą z niższej sfery.
— Ale nie może książę nie przyznać, że ta osoba z „niższej sfery“ spoliczkowała go jak ostatniego chama, szubrawca, napastnika ulicznego?
— Jak pan śmie odzywać się do mnie w taki sposób? — krzyknął piękny Włoch i w jego oczach natychmiast zjawiła się groźba i zawziętość.
Malecki uśmiechnął się złośliwie i odpowedział szeptem:
— Ośmielam się tak właśnie mówić do pana, gdyż mam zamiar natychmiast udarzyć pana w twarz.
Mówiąc to, pochylił głowę, przygotowując się do walki, i zaczął się zbliżać do Adonisa.
Twarz i groźne oczy Razzy uległy nagłej, zawrotnie szybkiej zmianie. Piękne rysy skurczyły się, oczy zagasły, usta drgęły, jak gdyby zbierały się na płacz. Dumna, wspaniała głowa greckiego boga przepadła bez śladu. PozoKstał wystraszony żak, oczekujący kary. Jeszcze sekunda — i książę Razza uciekał, goniony szyderczym śmiechem Maleckiego. Rozwe-