Strona:Antoni Ossendowski - Za chińskim murem.djvu/154

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Jednakże Maleckiemu niewymownie podobała się świątynia, cała w barwie błękitnej, ze wspaniałym tronem-ołtarzem, piecem ofiarnym z niebieskich kafli, niebieskiemi rzeźbionemi parawanami, świecznikami i kadzielnicami z bronzu.
Wolf tymczasem opowiadał dalej:
— Gdy budowano nowy gmach, robotnicy zmuszeni byli wykopać stare słupy, które podtrzymywały świątynię w ciągu długich wieków. Cyprysowe olbrzymy były zupełnie nie tknięte czasem i wilgocią. A wie pan, dlaczego? W kronikach, opiewających budowę tej świątyni, są wskazówki, że każdy z tych słupów był opuszczony do głębokiego dołu z leżącym na dnie żółwiem, żyjącym tysiąc lat. Na takim żywym fundamencie niegdyś wzniesiono lazurową świątynię.
Malecki słuchał tych opowiadań i przyglądał się sklepieniu gmachu. W mgle walczących ze sobą, barwnych promieni ujrzał najcieńszą koronkę, lub pajęczynę z belek sosnowych, podtrzymujących masywny, potrójny dach z drogocennych, lazurowych, emaljowanych dachówek porcelanowych. Rozumiał, że oglądał arcydzieło budownictwa, na które złożyło się tysiącoletnie doświadczenie chińskich architektów, uczących cały świat wschodni tej sztuki szlachetnej i wspaniałej.