Strona:Antoni Ossendowski - Za chińskim murem.djvu/122

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

szały prochy dawnych, nieznanych przodków, być może moich pra-pradziadów.
Ale Wolf opowiadał dalej, prowadził w inne miejsca, te myśli pierzchały lub kryły się do czasu gdzieś w głębokich tajnikach duszy, aby wynurzyć się z nich kiedyś w chwili obudzonych, a odrodzonych wspomnień.
Setki opowieści, związanych z wielkim murem chińskim, który nie zna przeszkód na swej drodze, usłyszał Malecki. Większość ich dotyczyła muru Pekińskiego, gdzie przez tysiącolecia wrzała walka Chińczyków z najeźdźcami — koczującymi Ujgurami, Kin-Tatarami, Mongołami, Kitanami, Tungusami i Mandżurami. Padały te mury, w proch się rozsypywały pod stopami dzikich napastników, wycinających w pień ludność miasta, palących i rabujących świątynie i pałace, ale z czasem, po wiekach, stara kultura zwyciężała. Najeźdźcy wsiąkali w mrowie chińskie, znikali w niem bez śladu prawie; stare rody dawnych cesarzów i książąt zrzucały jarzmo obcych dynastyj i mocniejsze wznosiły mury, co aż do naszych dni przetrwały.
— Od Pacyfiku do granicy Tybetu ciągnie się, niby olbrzymi smok, ten mur, obejmując swojemi zwojami góry, stepy, pustynie, — mówił dalej Wolf. Chronił on przed wiekami tubylczą ludność odwiecznego Pe-Siniu, czyli Chin, od dzikich hord, wyłania-