Strona:Antoni Ossendowski - Po szerokim świecie.djvu/86

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Mój nowy przyjaciel nagle podniósł głowę i błysnął oczami.
— Jestem Amerykaninem — rzekł z dumą — my uznajemy konkurencję nie jako kopanie dołków pod przeciwnikiem, lecz prześcignięcie go w pomysłowości, pracowitości i energji. Mam ja na niego inny sposób. Wezmę swój 1000 dolarów!
— A co potem będzie? — spytałem.
— Założę swój bar z ostrygami, przyciągnę do siebie najlepszych odkrywaczy i zwabię publiczność reklamą.
— A później?
— Jak tylko dobrze pójdzie, zacznę uczęszczać na kursy wieczorowe. Brakuje mi, sir, uczoności. Bez tego teraz żyć trudno i głupio.
Rozstaliśmy się z Billy Clagg‘em, któremu obiecałem koniecznie przyjść na walkę z ostrygami, jak on to nazwał.
Nazajutrz o 10-ej rano byłem już na miejscu zabawnego turnieju. Około stu odkrywaczy ostryg, stu ludzi różnych narodowości i barw stanęło przy olbrzymim stosie ostryg. Na dany znak zaczęła się robota. Śledziłem za Billy i odrazu zrozumiałem, że on musi zwyciężyć. Wynalazł, nie znając teorji Taylora, zupełnie ten sam sposób pracy. Inni współzawodnicy pracowali szybko, niektórzy nawet może szybciej od mego przyjaciela, lecz wykonywali szereg przeróżnych, całkiem niepotrzebnych ruchów, co chwila próbując nowych. Billy zaś robił zupełnie jednostajne ruchy, automatyczne, prawie matematycznie jednakowe w czasie i w przestrzeni. Gdym