Strona:Antoni Ossendowski - Nieznanym szlakiem (1924).djvu/39

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Krążownik angielski! — wołano w tłumie. — Krążownik...
Za kwadrans okręt wszedł już do portu, zahuczał ponuro i zgrzytnął łańcuchami kotwicy.
Na pokładzie zaczęli biegać ludzie; odwiązywano i spuszczano szalupy, otwierano wielkie luki od magazynów węgla.
Po chwili biała łódź, z dziesięciu wioślarzami i oficerem przy sterze, była już w przystani, a jakiś majtek wykrzykiwał głośno:
— Paj-Lin! Zawołać Paj-Lina do komendanta!...
Przybiegł siwy, o cienkim warkoczu i prawie czarnej cerze Chińczyk i, uniżenie kłaniając się, bełkotał:
— Depesza jest... Węgiel jest... Robotnicy są! Czy można ładować?...
— Natychmiast zaczynaj! — rozkazał oficer, i łódź, pędzona dziesięciu wiosłami, jak mewa pomknęła przez zatokę.
Wkrótce angielski statek portowy przyciągnął do burty krążownika wielką, czarną krypę z węglem i tłumem robotników.
Zaczęło się ładowanie.
Sznur ludzi z koszami na głowach ciągnął się od krypy, szedł przez schody, prowadzące na pokład wojennego okrętu, wysypywał z koszów do głębokiej czeluści luki suchy węgiel, który, spadając, rozbijał się na kawałki i pył unosił się w postaci czarnej chmury nad białym krążownikiem.