Strona:Antoni Lange - Róża polna.djvu/92

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

cy — patrzcie! znowu te dwa chłopcy stoją przed bramą i przyglądają mi się tajemniczo.
— Czego wy chcecie? — zapytałam — że tu ciągle za mną chodzicie.
— Nie możemy powiedzieć! — odparli.
Was ist das? Co za sekret? Idźcie sobie precz, fort! — powiedziałam, ale oni nie ruszyli się z miejsca, tylko ten mały powiedział starszemu:
— Kupimy sobie bułek, bo jestem głodny.
Więc ja wróciłam na górę, a już zaczynało się robić ciemno i latarnie zapalono. Powiedziałam pani Sztern, co mi się przytrafiło, a ona nie chciała mnie puścić do domu, aż dopiero, kiedy chłopcy precz sobie pójdą! O dziewiątej wieczorem rzeczywiście już znikli; widać ich zmęczyło to długie oczekiwanie. Wtedy dopiero wróciłam z Kasią i całą drogę myślałam nad tem, co to ma znaczyć? Czy to jaki zazdrosny, zakochany pan, czy też policja mnie śledzi? Nic nie rozumiałam. I nareszcie Michaś mi tę sprawę wytłumaczył.
Było tak (tu Michaś aż się cały rozpromienił, jakby miał teraz następować hymn pochwalny na jego cześć): Michaś czytał jakąś okropną powieść Conan Doyle’a o jednym panu Lecoq, czy coś takiego, który zorganizował bandę ludzi, aby śledzić wszystkich swoich znajomych i wiedzieć o nich wszystko, co tylko wiedzieć można. Ludzie ci nazywali się Czerwone Walety, czy też Złota Szajka, już nie pamiętam. Owóż muszę panu powiedzieć, że Michaś sam pisze takie okropności i przytem chciał naśladować Lecoq’a. Więc naprzód chciał się dowiedzieć o mnie. Zawołał tych dwóch chłopców z naszego podwórka i dał każdemu po sześć groszy, mówiąc:
— Idźcie za tą panią krok w krok, śledźcie ją, co robi, gdzie się zatrzymuje, dokąd wchodzi, z kim się wita, z kim rozmawia i t. d., a potem mi to wszystko