Strona:Antoni Lange - Róża polna.djvu/67

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

je znikały — i stawało mu się oczywistem, że tu jest właśnie jego przeznaczenie...
Nie było mu tajnem, że on — Seweryn — wcale nie jest jedynym jej przyjacielem. Leośka wcale przed nim tego nie ukrywała — i on nie był o jej cnotę zazdrosny. Znalazł się na tak szczególnej linji życia, że i to wydawało mu się zupełnie naturalne, jasne i proste. Przyzwyczaili się do siebie. Ona z taką łatwością wyznawała mu miłość, a robiła to tak filuternie i po kociemu, że on — w jej obecności — wierzył w jej miłość.
Dopiero później ogarniało go zwątpienie. Miłość jego nic a nic nie przypominała mu sentymentu, jaki odczuwał przed pięciu laty do Zosi; również nie była nic a nic podobną do tych przygód, jakie wyczytał w powieściach; była zupełnie inna, bez tych ciągłych niepokojów, których oczekiwał, bez tego anielstwa i tych „godzin cudu“, o których mówią poeci.
W duszy jego panował, rzekłbyś, wielki spokój; cudów żadnych nie odczuwał, ale, mimo wszystko, Leokadja tak go oczarowała, że nawet na chwilę nie przypuszczał, aby mógł inną kobietę pokochać.
Prawie w tym samym czasie, kiedy dochodził pełnolecia, jedna z jego ciotek zapoznała go z jakąś panienką i bardzo go zachęcała do małżeństwa. Panienka była to osiemnastoletnia, rumieniąca się ciągle, trwożliwa i małomówna dziewczyna, czysta jak lilja, ale — rzecz szczególna — jej urok niewinności znacznie słabiej oddziaływał na niego, niż urok zepsucia, jakie wiało od Leokadji.
I tu zwyciężyła Leokadja.
To też, kiedy uzyskał swoje 30 tysięcy, Seweryn zaproponował swojej kochance wyjazd do Paryża — pod warunkiem wierności na przeciąg pożycia wspólnego, którego czas był nieokreślony... Oboje nie mówili ani słowa o wiecznej miłości...