Strona:Antoni Lange - Nowy Tarzan.djvu/150

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Zdziwiła mię ta przemowa. Czy ten stary nie jest trochę mente captus? A jednocześnie mrugając okiem, pytał córkę widać o mnie.
— Ten pan był tak dobry, że mnie odprowadził. Zaprosiłam go na herbatę.
Szepnąłem swoje nazwisko. Ona zaś mi rzekła w rodzaju wyjaśnienia:
— Mój ojciec ciągle czyta Apokalipsę i takim się językiem nauczył mówić.
Ukłonił mi się stary i rękę podał.
— Dziękuję panu. Bo to teraz na świecie straszni smokowie się włóczą. A z gęby ich wychodzi ogień i dym, i siarka. A od tych plag pobita jest trzecia część ludzi. Ocalił pan tę czystą gołębicę. Pozdrowienie ci, iżeś popieczętowany sługa boży.
— Proszę — rzekła Sonia — niech pan wejdzie, bo to i świeczki szkoda.
Wszedłem za nimi do jadalni czy salonu. Zdaje się, że mieszkanie było niewielkie. Skórzana, podniszczona otomana stała w jadalni, pośrodku stół i parę krzeseł. Na małym stoliku samowar. Na ścianie parę portretów-fotografij: kilku wojskowych, kobiety. Umeblowanie nędzne. Jedyny przedmiot zbytku — to pianino Bechsteina. Z dwóch stron spostrzegłem dwoje drzwi, co prowadziły do innych pokojów.
Do jednego z nich weszła dama — i po chwili, bez płaszcza wróciła po samowar. Chciałem jej dopomóc, ale ze śmiechem odrzuciła moją służbę, mówiąc, że sama sobie lepiej da radę.