Powiedzieć, czy nie powiedzieć? Postanowiłem się wstrzymać do chwili, gdy nieznajomy wygnaniec zjawi się ponownie w naszym domu. Oczekiwałem go koło dziewiątej, dziesiątej rano. Ale nie przyszedł. Dowiadywałem się o niego u komisarza. Stefan mnie objaśnił, że pieniądze mu wręczył, niby jako odebrane od złodziei, i prosił go w mojem imieniu, aby zaszedł do nas. Ale młody człowiek wręcz odmówił. Obrażony jest na mnie śmiertelnie — i nigdy już do nas nie przyjdzie. Stefan obiecał mu sprawę jego poprzeć; on zaś natychmiast pojechał na dworzec kolejowy i wrócił do Kaolina. Ani słowem nie dał znać o sobie.
Tak się skończyła ta historja nieporozumień: gdyż ja byłem przekonany, że staję w obronie honoru i cnoty Małgosi, a tymczasem wszystko stało się naodwrót.
Małgosia jest na mnie obrażona — nie mówi do mnie — i na znak swej pogardy dla mojej osoby przestała mi czyścić buty. Józia też poszła za jej przykładem. Trwało to przez trzy dni, a że czułem się winny, nie śmiałem się upominać o swoje prawa. Przez tę parę dni buty czyściły mi córki, które pracują w biurze, jako maszynistki — i musiały przez te parę dni wstawać o kwadrans wcześniej.
Ostatecznie stosunki się jakoś unormowały, i choć Małgosia jest jeszcze rozżalona, to jednak od czasu do czasu parę słów do mnie mówi.
Kandydat na milicjanta w Kaolinie, który wraz z żoną pisywał nieraz do Małgosi długie listy, teraz milczy całkowicie, nieprzejednany.