Strona:Antoni Lange - Nowy Tarzan.djvu/118

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Ja go znam, bo mojej sprawy bronił, jak mnie jeden okradł i jeszcze chciał do kozy wpakować“.
— No, dobrze, ale cóż to mnie dotyczy?
— Czekaj chwilę, a dowiesz się o wszystkiem. Rozumiesz dobrze, że ten drab, który ich do mnie skierował, jest mi zupełnie nieznaną osobą, gdyż ja „naganiaczy“ nie mam i nie używam. Są mi niepotrzebni. Nie chciał on wieśniaków odrazu do mnie wysłać, że niby zawcześnie, ale odciągnął ich od domu Kowalewskiego i zaproponował im, by razem pójść na kieliszeczek. Chłopi dali się namówić, poszli z nim do szynku, sam za nich płacił i dopiero po dziewiątej powiedział im: „No, teraz czas“. Gdyby ci wieśniacy mieli bystrą uwagę, to spostrzegliby, że ich przewodnik po drodze dawał jakieś znaki innemu człowiekowi, o którego się otarł i powiedział mu: „Gorba“. Tamten człowiek, w pelerynie i maciejówce, w okularach i z czarną bródką, natychmiast pobiegł dalej i zniknął. Chłopi tymczasem dowlekli się do ulicy Siermiężnej Nr. 7, i stróż ich poinformował, jak mają iść do adwokata. Ruszyli zatem i oto na przejściu z parteru na pierwsze piętro zaczepił ich jakiś człowiek: „Ach, to wy z Krętowic?“ „A ino“ — odpowiedzieli zdumieni, że już o nich tu wiedzą. „Pewnie do adwokata? do pana Gorby?“ „A juści“. „No, to doskonale, bo adwokat na was czeka — ja właśnie jestem jego pomocnik — i wysłał mnie w tej sprawie na miasto. Tylko trzeba 15 rubli na koszta. Więc dajcie zaraz, ja za pięć minut wracam“. Chłopi zaczęli szukać po kieszeniach, ale 15 rubli nie mieli. Jeden wyjął setkę.