Strona:Antoni Lange - Dywan wschodni.djvu/180

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Oddaję co przegrywam — przytem karmię gości.
Więc przez wielkie pustynie pędzę na szalonej
Wielbłądzicy — choć duch jej bardzo jest znużony,
Choć płacze na znużenie i na późną chwilę —
Ja przecie ją do skoków nieustannie pilę.
Z jej gniewu w Zu-el-Medżaz omal żem na piaski
Nie runął wraz z jukami, choć wielbłądów wrzaski
Nie dochodziły znikąd wielbłądzicy ucha.
Kobieta jakaś z Mekki mówi: (ona słucha)
„Czy kto z waszych rycerzy nie kupił-by skóry?
„Hej — mówię jej, precz na bok, bo ten zwierz ponury
Zadepcze cię — i tak się skończy targowica!“
Trzy noce i noc jedną moja wielbłądzica
Przebyła w Zu-el-Medżaz, aby koczowiska
Obejrzeć — i dopiero, kiedy zorza błyska
Popędziła galopem, jak oślica dzika,
Ścigana przez łowieckich igrzysk miłośnika —
Pędziła przerażona, ujrzawszy dokoła
Pnie drzew podruzgotanych — i posępne czoła
Samotnych skał — — —


(A. Lange).