Strona:Antoni Ferdynand Ossendowski - Orlica.djvu/43

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

poznania jego twarz, gdyż zeszpeciły ją sztuczne czarne blizny.
— Nawet twoja Czar Aziza nie poznałaby ciebie, przyjacielu, — zaśmiał się Soff, przyglądając się bacznie zmienionym rysom towarzysza. — Teraz możesz iść do Marrakeszu bezpiecznie!
Nazajutrz o wschodzie słońca wyruszyli w drogę i już przed wieczorem weszli na nagą płaszczyznę, rozciągającą się pomiędzy Atlasem, a rzeką Tensift, gdzie u podnóża gór Gheliz czerniła się oaza Marrakeszu ze strzelającą do nieba wzorzystą kolumną meczetu Kutubia, połyskującego na słońcu barwną emalją swych ścian.