Strona:Antoni Ferdynand Ossendowski - Od szczytu do otchłani.djvu/76

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

liśmy Chińczyków i poszliśmy dalej. Wkrótce puszcza otoczyła nas ze wszystkich stron. Doszliśmy do miejscowości, gdzie las był rzadszy, gdyż był tu niegdyś pożar.
Idąc śród krzaków o kilka kroków za wachmistrzem, uczułem instynktownie na sobie czyjś wzrok badawczy. Nie zdążyłem jednak zrealizować tego wrażenia, gdy huknął strzał i Łyświenko z przekleństwem runął na ziemię, chwytając się za biodro. W okamgnieniu byłem już za drzewem i wyjrzałem. O kilkanaście kroków od siebie zobaczyłem kawalerzystę japońskiego, który wyrzucał z karabina nabój. Nie zdążył jednak dokończyć, gdyż przeszyty moją kulą potoczył się w gęstą trawę. Jednocześnie gdzieś od strony prawej gruchnął strzał i przez krzaki zobaczyłem drugiego żołnierza, pędzącego co koń wyskoczy. Był daleko, lecz posłałem mu parę kul z mego Henela. Przeszukałem miejscowość i znalazłem dobrego, osiodłanego konia, przywiązanego do drzewa. Przyprowadziłem go do Łyświenki. Już siedział na ziemi, ściskając rękami broczące krwią biodro. Obejrzałem go dokładnie. Nie wątpiłem, że wachmistrz miał strzaskaną kość. Z wielkim trudem udało mi się po opatrunku wsadzić go na siodło Japończyka i dowieźć do wagonu.
I jeszcze jeden człowiek odbył z Ho-Lin podróż do szpitala Czerwonego Krzyża. Była to trzecia ofiara, przepowiedziana wróżbami Dzwona.
W Ho-Lin komendę nad kozakami objął wachmistrz Szum, który przybył natychmiast z Udzimi.
Narazie działalność chunchuzów ucichła. W znacznym stopniu przyczyniło się do tego przybycie do Udzimi szwadronu dragonów, których przysłano tu na skutek doniesienia mego o zjawieniu się patrolów japońskich. Dra-