Strona:Antoni Ferdynand Ossendowski - Od szczytu do otchłani.djvu/71

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Śmiałość bandytów zmusiła mnie do wysłania bardzo stanowczego raportu do sztabu z żądaniem oczyszczenia okolic Ho-Lina i Udzimi od band chunchuskich. W dwa dni później przybył z sąsiedniej dużej stacji spory oddział kozaków pod dowództwem rotmistrza. Przez tydzień przeszukiwały knieję partje tego oddziału, docierając aż do Kentei-Alina. Spotkały jednak zaledwie niewielką grupę uzbrojonych Chińczyków, których wzięły do niewoli. Natychmiast wezwano najbliższego urzędnika chińskiego dla załatwienia się z chunchuzami. Ten przybył z katem i żołnierzami chińskimi. Pojmanych bandytów skuto i wyprawiono na stację Iman-Po, gdzie ich stracono.
Noc jednak więźniowie spędzili w małej fan-tze, gdzie składano narzędzia robotników podczas obiadu i wypoczynku. Łyświenko wszedł do mnie późno wieczorem i zaproponował mi obejrzenie chunchuzów.
— Naczelnik przekona się, co to za ludzie! — rzekł ponurym głosem wachmistrz. — Wiedzą przecież, że jutro kat im poucina głowy, a oni tymczasem najspokojniej w święcie grają w domino, które zrobili sobie z kawałków drzewa, śmieją się i żartują. Lalki drewniane a nie ludzie!
Aż splunął ze złości.
Poszedłem i uchyliłem drzwi. Chunchuzi, z nogami wtłoczonemi w ciężkie deski, zamknięte na kłódki, siedzieli przy kopcącej niemiłosiernie lampce olejnej i grali w domino, gestykulując i głośno, bezczelnie śmiejąc się. Zaczęli, szyderczo spoglądając na nas, coś mówić. Łyświenko, rozumiejąc po mandżursku, przetłumaczył mi te prawdziwie „wisielcze“, dowcipy. Jeden z więźniów, otyły i czerwony, ze śmiechem opowiadał, że z jego szyją byka kat będzie miał robotę, gdyż takiej szyi odrazu przerąbać nie potrafi, zato z innymi pójdzie mu jak z płatka, ponieważ są chudzi i wynędzniali, jak „wędzona ryba“.