Strona:Antoni Ferdynand Ossendowski - Od szczytu do otchłani.djvu/57

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

szliwym, szyderczym uśmiechu, obnażając zęby, z pomiędzy których wypływały bąble krwawej śliny. Ale nie ta straszna maska przeraziła mnie. Uwagę moją zatrzymała na sobie pierś Kazika. Miał na sobie czerwoną koszulę. Nagle spostrzegłem, że ta koszula zaczyna się nadymać i czernieć coraz bardziej. Po chwili ujrzałem ciężkie sople krwi, sączące się przez tkaninę i padające na podłogę. Dopiero wtedy zrozumiałem, że Kazik jest ranny. Spuściłem oczy. Na podłodze zebrała się już duża kałuża krwi, wsiąkająca w dywan.
Posadziłem Kazika na kanapie i rozciąłem koszulę. Szeroka struga krwi zalała mi ręce. Na lewej stronie piersi, tuż nad sercem, był otwór, którędy weszła kula. Wyjścia jej nie znalazłem. Kula ugrzęzła w łopatce. Lewa ręka zwisała bezwładnie i była zimna.
Śpiesznie zrobiłem pierwszy opatrunek i zatelefonowałem na dworzec, aby natychmiast powiadomiono o wypadku najbliższy szpital. Na szczęście, przed tygodniem, na sąsiedniej stacji był rozlokowany szpital Czerwonego Krzyża. Po paru godzinach przybył parowóz z sanitarnym wagonem, i Kazika zabrano.
Nazajutrz zrobiono mu operację i kulę wydobyto. Nieszczęśliwy Kazik przez całe lato walczył ze śmiercią. W przestrzelonych płucach rozwinęła się gruźlica. Ze szpitala Kazik wyszedł dopiero na jesieni i był wysłany na koszt rządu do stacji klimatycznej w Finlandji. Odprowadzałem go na dworzec w Charbinie. Był w opłakanym stanie. Jedną ręką nie władał zupełnie, wisiała zimna i nieruchoma, ciągły ból ostry i przenikliwy dolegał mu. Miał twarz wychudzoną i prawie przezroczystą, oczy gorączkowo błyszczące, usta spieczone a blade. Kaszlał i uśmiechał się, jakgdyby z zawstydzeniem.
Żegnając mnie przed odejściem pociągu, szepnął: