Strona:Antoni Ferdynand Ossendowski - Od szczytu do otchłani.djvu/41

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nigdy nie brał robotnika bez jego pośrednictwa. Gdy dojrzał ironiczny uśmiech na mojej twarzy, rzekł poważnym głosem:
— Niech pan nie myśli, że chodzi mi o zarobek! Bynajmniej nie! Dając panu robotników, posyłam wyłącznie znanych albo osobiście mnie albo innym firmom ludzi. Mogę ręczyć panu, że będą to uczciwi ludzie. Tymczasem wynajmując luźnych Chińczyków, łatwo może pan natrafić na chunchuzów i mieć z nimi dużo przykrości.
Oznajmiwszy Tun-Ho-Sanowi, że za dwa dni będę w Udzimi, gdy już ludzie się ulokują, odjechałem.
Następny dzień zeszedł mi na poszukiwaniu pomocników. Znalazłem ich wśród techników zarządu kolei wschodnio-chińskiej. Jeden nazywał się Kazik, drugi Samsonow. Obaj byli rodem z metalurgicznych obwodów na Uralu i byli obznajmieni niemal od dzieciństwa z wypalaniem węgla.
Byli to ludzie młodzi, lecz całkiem do siebie niepodobni. Kazik był prawie olbrzymem. Takich szerokich ramion i piersi z pewnością nikt nigdy nie miał, z wyjątkiem chyba mego towarzysza w Środkowej Azji, agronoma, opisanego w książce „Przez kraj ludzi, zwierząt i bogów“. Kazik przy całej swojej szerokości był chudy, ale się zdawało, że ciało jego było splecione z grubych rzemieni. Ruchy miał szybkie i zwinne. Niebieskie oczy miały jasne i śmiałe spojrzenie, rozjaśniające figlarną i zawsze wesołą twarz.
Samsonow był małego wzrostu, o jasnych, pięknie wijących się włosach, miękkim i melancholijnym wyrazie bladej twarzy i dużych, rozmarzonych, piwnych oczach.
Obaj bardzo mi się podobali i natychmiast prosiłem zarząd kolei, aby byli delegowani do mego rozporządzenia.