Strona:Antoni Ferdynand Ossendowski - Od szczytu do otchłani.djvu/39

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Tegoż dnia wyjechałem obejrzeć teren moich przyszłych prac i uplanować ich przebieg. Udzimi składało się z malutkiego budynku stacji, gdzie się mieścił telegraf i personel urzędniczy, i z długiej szopy murowanej; tu mieszkali robotnicy i kilku kozaków. Tuż za budynkami stacji rozpoczynały się lasy. Zabrawszy z sobą dwóch kozaków, wyruszyłem do lasu. Stanowiły go drzewa liściaste i iglaste, a była to prawdziwa knieja, gdyż pomiędzy drzewami rosły gęste, prawie nie do przebycia, krzaki. Las nie był zdatny do ścinania go na budulec, lecz do wypalania węgla był to materjał dobry. Szliśmy dość szeroką ścieżką, wyrąbaną w lesie. Ślady ludzkich nóg i kopyt końskich widziałem na błotnistych częściach ścieżki. Widocznie była dość uczęszczana; istotnie doprowadziła nas do małej rzeczki, z szumem i pluskiem pędzącej z gór, a na jej brzegu zobaczyliśmy małą wioskę chińską, Ho-Lin. Otaczały ją małe pola gao-lianu, maku i bobów, a dalej, pnąc się na góry, ciemno-zieloną ścianą stał las.
Ponieważ musiałem mieć sporo robotników do rąbania lasu, postanowiłem stąd rozpocząć swoją pracę. Jednak wieśniacy, należący do mandżurskiego szczepu Daurów, nie chcieli najmować się na robotników. Przystali natomiast na to, aby moi ludzie zamieszkali w ich fan-tze. Było to w każdym razie dogodne dla mnie, gdyż w Ho-Linie mogłem mieć pewną ilość pożywienia dla robotników.
Powróciłem nazajutrz do Charbina i rozpocząłem organizację nowego przedsiębiorstwa. Pojechałem do Fu-dzia-dzianu, chińskiego przedmieścia niedawno powstałego Charbina rosyjskiego, zaludnionego prawie przez pół miljona Chińczyków. To mrowie ludzkie gnieździło się w zwykłych fan-tze, oraz w licznych hotelach i zajazdach;