nad majdanem, klękał, padał na czworaki, lecz nic nie pomagało i wciąż przegrywał.
Kilku przyjaciół chciało go od gry powstrzymać.
Lecz Ruzia, klnąc i skacząc ze złości, znowu porwał karty i rozpoczął nową grę, krzycząc:
— Wszystko jedno! Stary Jakób powinien umrzeć. Jakób dziś pijany! Jakób gra w „paragrafy“! Człowiek powinien coś robić, póki nie zdechnie tu z wami...
— No! Poco ci, Jakóbie, umierać?! — zaprotestował któryś z aresztantów.
— A ty co sobie myślisz, bałwanie?! — krzyknął z wściekłością Ruzia. — Mam tu żyć bez końca? Niech ogień spali takie życie, bo mnie ono niepotrzebne!..
Jakób zmieszał karty i nagle zaczął wykrzykiwać głosem płaczliwym:
— Jakób pijany! Gra dziś stary Jakób! A nikt nie pomyśli o tem, jak Jakób żyć będzie dalej, gdy przegrał cały „sormak“?[1] Skąd weźmie Ruzia teraz herbaty i cukru? Za co kupi spirytusu i tytuniu? Za co kupi teraz to wszystko? Nie mogę przecież wpełznąć do cudzej „hazy“[2] i ukraść dla siebie. Eh, wy, wisielcy!
Gracze śmieli się z łez pijanego Ruzi, lecz jeden z aresztantów ulitował się nad nim i umyślnie przegrał do niego srebrnego rubla i kilka drobnych monet. Stary Żyd spostrzegł to, wziął pieniądze, zamyślił się, spojrzał potem załzawionemi oczami na uśmiechnięte twarze graczy i nagle wybuchnął straszliwem przekleństwem. Przez potok ohydnych słów słychać było:
— Litować się nad Jakóbem? Litować się nad starym Ruzią? Kto śmie litować się? Kto prosi o łaskę?