Strona:Antoni Ferdynand Ossendowski - Od szczytu do otchłani.djvu/26

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Obok mieścił się dom gry, gdzie najhazardowniejsi z ludzi na kuli ziemskiej — Chińczycy spędzają dni i noce, grając w karty, domino lub tradycyjne kości. Niezawodnie, w całych Chinach — od Amuru do granicy indo-chińskiej — nie znalazłoby się jednego nawet obywatela „Państwa Nieba“, któryby chociaż parę razy w życiu nie przegrał w tych norach całego swego majątku.
Prawie godzinę krążyliśmy po mieście. Gdy weszliśmy do „ja-mynia“, ponury i straszliwy widok uderzył moje oczy. Na ganku po dawnemu siedział kat i pakułami ścierał krew ze swego straszliwego miecza. Przed stołem sprawiedliwości leżało pięciu Chińczyków z odrąbanemi głowami. Dwa czarne, kosmate psy żłopały krew, wyciekającą z przerąbanych szyi. Na murze, niespokojnie kracząc, siedziały już wrony i kruki o potężnych dziobach.
Wkrótce wyszedł „tao-taj“ w małej, czarnej czapeczce na głowie, uśmiechnięty i uprzejmy, i podał mi przygotowany dokument, polecający moją osobę z eskortą gościnności i opiece władz w granicach obwodu Boduno. Pożegnałem dygnitarza i pośpiesznie opuściłem straszliwy ja-myń, spostrzegłszy czarną chmurę różnego drapieżnego ptactwa, krążącego nad nim.
W okolicach miasta nie znalazłem większych zapasów oleju bobowego, natomiast wskazano mi, gdzie mogę go zamówić.
Szukając koni i przewodnika, spędziłem jeszcze całą dobę w Boduno, mieszkając na statku, ładującym tu bydło dla armji. Zwiedzałem miasto i jego okolice, gdyż chciałem przekonać się o stanie przyszłego urodzaju bobów w najbliższym od Boduno obwodzie.
Niedaleko od miasta do Sungari wpada rzeka Nonni, do niej zaś Tolo, wypływająca ze wschodnich spadków