Strona:Antoni Ferdynand Ossendowski - Od szczytu do otchłani.djvu/257

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Jak na komendę, rozpoczęły się śpiewy i tańce z tupotem butów i hałasem nadzwyczajnym. Była to „muzyka“, a gdy dozorcy zaczęli mitygować rozweselonych aresztantów, rozpoczął się „teatr“, czyli awantury, kłótnie, żądania przyjścia starosty więziennego i naczelnika więzienia, który „gnębi“ aresztantów i znęca się nad nimi, nie pozwalając na niewinne rozrywki, jakiemi są śpiewy i tańce. Coś do dziesiątej wieczór trwały te zamieszki i spory w więzieniu, odrazu we wszystkich celach wyższego piętra.
Tymczasem Drużynin demonstracyjnie żadnego udziału w tej awanturze nie brał i siedział pogardliwie uśmiechnięty. Gdy nareszcie wszystko się skończyło, aresztant podszedł do naczelnika więzienia i pokornym głosem rzekł:
— Panie naczelniku, bardzo proszę kazać zdjąć ze mnie kajdany! Proszę spojrzeć, mam od nich rany na rękach i nogach. Ja już więcej na karę nigdy nie zasłużę!
Naczelnik, który widział zachowanie się aresztanta podczas awantury, chcąc czynem dyplomatycznym załagodzić podniecenie więzienia, kazał zaprowadzić Drużynina do kuźni i rozkuć go. Drużynin wrócił wkrótce bez łańcuchów.
Po kolacji, gdy dwóch aresztantów chciało iść do umywalni po „parasze“, Drużynin podszedł do jednego z nich i rzekł surowym głosem:
— Zostań tu! Słyszysz? Ja zastąpię ciebie... — poczem wyszedł natychmiast z drugim. W umywalni szepnął coś do aresztantów i ci zaczęli z hałasem szorować i płukać kubły, biegać i bić się, a Drużynin tymczasem piłował cienkie sztaby krat. Gdy przepiłował, odgiął kratę, spojrzał nadół, szybko wlazł na okno, a po chwili aresztant,