Strona:Antoni Ferdynand Ossendowski - Od szczytu do otchłani.djvu/23

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

cego miecz, a ten odpowiadał tubalnym, lecz spokojnym głosem.
Po chwili wyszedł „tao-taj“, mały i chudy, w czarnem jedwabnem ubraniu i w czapce z piórem pawiem i czerwoną gałką, co oznaczało oficjalny i paradny strój. Kozak-tłumacz objaśnił go, o co mi chodziło, lecz dygnitarz ukazał na czerwony stół i zaczął, uśmiechając się, coś mówić do kozaka, raz po raz kłaniając się w moją stronę.
— „Tao-taj“ przeprasza pana, że dopiero za jakie pół godziny napisze papier — rzekł kozak. — W tej chwili będzie sądził złapanych na gorącym uczynku chunchuzów. Widzi pan ten napis na serwecie stołu? Brzmi on bardzo groźnie: „Winowajco, drżyj!“ Postrach jest zasadą sądownictwa chińskiego.
— A ten człowiek z mieczem? — spytałem, już domyślając się prawdy.
— Kat! — odpowiedział kozak. — Ci ludzie z pewnością będą ścięci, bo słyszałem, że rozpytywali kata, czy potrafi jednem cięciem odrąbać głowę.....
Tao-taj tymczasem przerzucił jakieś papiery, przyłożył do nich małą pieczątkę i znowu zaczął coś mówić do nas i kłaniać się.
— Urzędnik chiński zaprasza pana, aby pan był obecny na sądzie i przy egzekucji, — objaśnił mnie mój tłumacz.
Podziękowałem i opuściłem dziedziniec „ja-mynia“, zapowiedziawszy swoją wizytę za pół godziny.
Czas ten użyłem na zwiedzenie miasta.
Szedłem więc główną ulicą Boduno, gdzie się mieściły sklepy, warsztaty rzemieślników, zajazdy, jadłodajnie, palarnie opjum i haszyszu, i domy gry.
Cała ulica była otoczona z dwóch stron masztami, na których zawieszone były czerwone i czarne deski z na-