Strona:Antoni Ferdynand Ossendowski - Od szczytu do otchłani.djvu/218

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

niów spadały na wszystkich kary, my z Nowakowskim nie podlegaliśmy im, a tryb naszego życia w niczem się nie zmieniał.
Bardzo pouczające było też studjowanie psychologji ludzi, stłoczonych razem w czterech ścianach i zmuszonych do współżycia.
Widziałem nieraz ludzi poważnych i kulturalnych, którzy kłócili się o to, że ktoś z nich wziął większy kawał chleba lub mięsa, stawali się wrogami i nie podawali sobie ręki. Było to zjawisko dziwne, przyczyna zaś leżała w nienormalnych i drażniących warunkach życia więziennego i nużącem, przymusowem obcowaniu z innymi w ciągu długich miesięcy.
Byłem świadkiem, jak dwóch inżynierów pokłóciło się i rozstało potem w śmiertelnej nienawiści ku sobie z powodu — kociaków.
W kuchni więziennej mieszkała kotka, mająca bardzo miłe i mądre potomstwo. Jeden z więźniów, jak już wspomniałem, inżynier, przyniósł kocięta do ogólnej sali, gdzie się mieściło około 20 osób, i stał się opiekunem potomstwa kotki kuchennej. Pewnego razu inny inżynier, obudziwszy się wcześniej, nalał do miseczki mleka, nakruszył do niego sucharów i zaczął karmić zgłodniałe przez noc kocięta. Opiekun ich obudził się i, ujrzawszy innego, który, klęcząc, przyglądał się zajadającym stworzeniom, napadł na niego z wyrzutami, że „uzurpuje“ sobie prawo opieki nad kociętami, że to jest „anarchistyczna zasada“, pogwałcenie „świętego prawa własności prywatnej“, że jest nieuczciwym towarzyszem i wypowiedział dużo innych obraźliwych myśli i zdań.
Wywiązała się sprzeczka, po której kocięta przywłaszczył sobie ktoś trzeci, a dwaj inżynierowie na zawsze rozstali się w nieprzejednanej nienawiści.