Strona:Antoni Ferdynand Ossendowski - Od szczytu do otchłani.djvu/212

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

groźny, gdyż wszyscy żołnierze i dozorcy widzieli, że, uciekając, opamiętał się ze strachu dopiero na podwórzu, przy bramie. Odpowiedziałem mu całkiem łagodnie i grzecznie, że, rzuciwszy chleb, krzyknąłem: „Zapomniał pan wziąć ze sobą bochenek do dochodzenia sądowego, bo taki chleb jest niejadalny, gdyż, fermentując, przypomina raczej bombę przed wybuchem, niż chleb“. Naturalnie, że nic podobnego nie mówiłem, poprostu chciałem nastraszyć tych katów carskich i wymyśliłem swoją „bombę“. Teraz będziemy mieli z pewnością lepszy chleli i nigdy już tu nie zobaczymy prokuratora, co jest wielką pociechą w naszem życiu.
Takiego figla wypłatał stary Nowakowski, zawsze cichy, rozsądny i pogrążony w swoich myślach. Po tym wypadku, istotnie, chleb mieliśmy zawsze wypieczony, a prokurator rzadziej do nas zaglądał.


ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY.
NIEZNANE NIKOMU TRAGEDJE.

Nasze więzienie szybko się napełniało. Przyprowadzano coraz to nowych więźniów politycznych. Jedni byli już skazani, inni oczekiwali jeszcze na wyrok. Ponieważ, po faktycznem zlikwidowaniu „Związku pracujących“, grupy rewolucyjne już nie miały żadnego hamulca, wypadki aktów terorystycznych, agitacji antypaństwowej i eksproprjacji pieniędzy rządowych na cele rewolucyjne stały się dość częstemi zjawiskami na terytorjum Dalekiego Wschodu. Niektórym z nowych więźniów groziły wyroki śmierci. Obecność tych ludzi i ich przygnębiony nastrój działały na wszystkich deprymująco. Więźniowie są bardzo wrażliwi. Dość, aby się dowiedzieli, że jest ktoś