Strona:Antoni Ferdynand Ossendowski - Od szczytu do otchłani.djvu/167

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Sungari przemknął po moście i wkrótce, zasłonięty kłębami pary, zgrzytnął i stanął na peronie dworca.
Z pięknego wagonu wyszedł groźny generał i obrzucił peron surowem spojrzeniem. Ujrzał oddział zbrojnych robotników i podchodzącego Własienkę. Batjanow obejrzał się i nagle krzyknął:
— A gdzie mój pociąg? Gdzie mój oddział?
Na to pytanie odpowiedział uprzejmie uśmiechnięty Własienko:
— Pociąg pana generała w tej chwili powraca do Sypingaju, a wasza ekscelencja jest tu sam i sam pojedzie dalej.
— Dokąd pojadę? — pytał zmieszany generał.
— Do granicy Mandżurji i dalej, do Czyty — meldował, prostując się służbowo, dawny huzar.
Wszystko było napozór bardzo dobrze, lecz w figlarnych błyskach oczu Własienki stary generał dojrzał coś, co nie pozwoliło mu na protest, więc zawrócił i wszedł do wagonu. Po chwili pociąg ruszył. Generał Batjanow na zawsze odjechał z Mandżurji, a nikt z nas specjalnie go nie żałował.
Własienko opowiadał nam później, śmiejąc się głośno:
— Gdy Batjanow stanął przed mostem, meldowałem mu, że na skutek katastrofy kolejowej tor jest zepsuty, lecz lada chwila ma być naprawiony. Tymczasem wyglądałem pociągu z wysłańcami generała Liniewicza, a gdy go ujrzałem, kazałem nieznacznie odczepić pociąg od wagonu generała i ruszyć całą parą. Pociąg z żołnierzami pozostał na stacji, gdzie z nim już musieli dojść do porozumienia oficerowie ze sztabu Liniewicza, ja zaś, wskoczywszy na lokomotywę, dostarczyłem wam Batjanowa. Będąc na stacji, tak pokierowałem, że adjutantów gene-