Strona:Antoni Ferdynand Ossendowski - Od szczytu do otchłani.djvu/117

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

jej kadłub, do połowy wystający z wody, potem wzniesiony potężny ogon, uderzenie po wodzie i ciemne ciało ryby przeskoczyło przez sznur od sieci. Na powierzchni wody pozostała tylko piana w tem miejscu, gdzie olbrzym dał nura.
Długo kłócili się Chińczycy, nim zaczęli dociągać sieć, z której, korzystając z zamieszania, wywinęło się dużo złocistych sazanów i centkowanych szczupaków, nazywanych przez rybaków chińskich „pies-ryba“, z powodu ostrych zębów.
Nie dziwiłem się, coprawda, złemu humorowi rybaków, gdyż „kaługa“ jest bardzo rzadką rybą w Sungari a ta, prawie już schwytana, miała co najmniej połtora metra długości.
Nareszcie dopłynęliśmy do Charbina. Tegoż dnia zdążyłem złożyć raport o węglu i zaraz położyłem się do łóżka, zmieniwszy towarzystwo chunchuzów, Gruzinów, gęsi i strzelb na codzienne wizyty lekarza. Doktór kiwał głową bardzo znacząco i, doprawdy, za często powtarzał:
— Warjat z pana, skończony warjat! Z takim stawem musiałby pan ze trzy miesiące poleżeć, ze sześć pochodzić o kiju z gumowym końcem, a pan robi wycieczki łazi na polowania, ziębnie i moknie.
— Ależ, doktorze! — zawołałem nareszcie zniecierpliwiony — zato jaki ja dublet do gęsi zrobiłem! A oprócz tego widziałem konfiturę z kozaka.
Machnął tylko ręką i mruknął, odchodząc:
— Tu psychjatra potrzebny!...
Obeszło się jednak bez psychjatry. Gorliwy lekarz postawił mnie na nogi i, chociaż nie mogłem nawet myśleć o polowaniu, jednak chodziłem o kiju do swego laboratorjum.