Strona:Antoni Czechow - Nowele.djvu/184

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dlaczego przypomniał sobie, że przez całe zdaje się życie ani razu nie przygarnął jej do siebie, nie zlitował się nad nią, ani razu nie pomyślał o tem, żeby jej kupić chustkę, albo przynieść z wesela cokolwiek słodkiego, a tylko ciągle na nią krzyczał, wymyślał jej za straty, rzucał się na nią z pięściami; prawda, że nigdy jej nie uderzył, ale zawsze nabawiał ją wielkiego strachu i za każdym razem drętwiała z przerażenia. Naprzykład nie pozwolił jej pić herbaty, bo i bez tego wydatki były duże, i piła samą gorącą wodę. I zrozumiał, dlaczego tak dziwne, radosne ma teraz oblicze i na duszy zrobiło mu się ciężko.
Doczekawszy się ranka, pożyczył od sąsiada konia i zawiózł Martę do szpitala. Chorych było niewielu, to też czekał tylko trzy godziny. Ku jego wielkiemu zadowoleniu chorych nie przyjmował doktór, który sam był chory, lecz felczer Maksym Mikołaicz, staruszek, o którym mówili, że chociaż się upija i kłóci, zna się lepiej na słabościach, niż doktór.
— Zdrowia życzę — rzekł Jakób, wprowadzając starą do poczekalni. — Przepraszam, że ciągle pana niepokoimy naszemi sprawami. Oto, niech pan raczy spojrzeć, zachorowała towarzyszka mego życia, jak mówią, przepraszam za wyrażenie...
Zmarszczywszy siwe brwi i gładząc swoje faworyty, felczer zaczął oglądać starannie staruszkę, a ona siedziała na stołku, zgarbiona i chuda, ze spiczastym nosem, z otwartemi ustami podobną była do ptaka, który chce pić.
— Hm... Tak... — rzekł felczer i westchnął. — Influenza, a może i gorączka. Teraz tyfus w mieście panuje. No cóż? Długo staruszka żyła, chwała Bogu... Ileż ona ma lat?
— A to bez roku siedemdziesiąt.
— Cóż, długo stara żyła. Czas już umierać.