Strona:Antoni Czechow - Nowele.djvu/124

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

rządnego człowieka... Teraz jest adwokatem w Moskwie, przyjacielem Aloszy, równie, jak on uczonym. Oto nie pogardziliśmy człowiekiem, przyjęliśmy go do domu naszego, a teraz, on się modli za nami do Pana. Tak...
Nina Teodorówna mówiła coraz ciszej, z długiemi przerwami, potem, po chwili milczenia, podniosła się i usiadła.
— A mnie nie tego... niedobrze, jakby trochę — rzekła. — Boże, zmiłuj się. Oj, oddychać nie mogę!
Sasza wiedziała, że matka niedługo umrze; widząc teraz, jak nagle twarz jej się ściągnęła, domyśliła się, że to już koniec i zlękła się.
— Mameczko, nie trzeba! — zaszlochała Sasza. — Nie trzeba!
— Pobiegnij do kuchni i powiedz, żeby poszli po ojca, bardzo mi jest niedobrze.
Sasza biegała po wszystkich pokojach i nawoływała, ale w całym domu nie było nikogo ze służby i tylko w stołowym na kufrze spała Lida w ubraniu i bez poduszki. Sasza, tak jak stała, wybiegła bez kaloszy na podwórze, potem na ulicę. Za bramą siedziała na ławeczce niańka i patrzała na przejeżdżające sanki. Z rzeki, gdzie była ślizgawka, dochodziły dźwięki muzyki wojskowej.
— Nianiu, mama umiera! — rzekła Sasza, szlochając. — Trzeba iść po tatkę.
Niańka poszła na górę do pokoju sypialnego i spojrzawszy na chorą, wsunęła jej w rękę zapaloną świecę woskową. Sasza przestraszona, kręciła się i błagała, nie wiedząc sama kogo, aby poszli po tatę, potem, włożyła palto i chustkę i wybiegła na ulicę. Wiedziała od służby, że ojciec ma jeszcze drugą żonę i dwie dziewczynki, i któremi mieszka na Bazarnej. Pobiegła na lewo od bramy, płacząc i bojąc się przechodniów i wkrótce zaczęła grzęznąć w śniegu i ziębnąć.