Strona:Antoni Czechow - Nowele.djvu/107

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dorosną, to i oni bić będą. I gdy pięć minut przebył w składzie, wydało mu się, że lada chwila ktoś mu nawymyśla lub uderzy go w nos.
Teodor poklepał swego klienta po ramieniu i rzekł do brata:
— Patrz, Alosza, oto nasz tambowski dobrodziej, Grzegorz Tymofieicz. Może służyć za przykład dla współczesnej młodzieży: na szósty krzyżyk mu idzie, a dzieci przy piersi ma.
Urzędnicy roześmiali się, a klient, chudy staruszek, o bladej twarzy, również się roześmiał.
— Natura o działaniu nadzwyczajnem — zauważył starszy urzędnik, stojący za kantorkiem. — Dokąd weszło, stamtąd też wyjdzie.
Starszy urzędnik, wysoki pięćdziesięcioletni mężczyzna, z czarną brodą, w okularach i z ołówkiem zatkniętym za ucho, wyrażał się zwykle niejasno, luźnemi uwagami, a w chytrym uśmiechu znać było przekonanie, ze w słowach jego kryje się głębsza znaczenie. Utrudniał zrozumienie swej mowy, wtrącając wyrazy wyczytane gdzieś w książkach, które też na swój sposób tłumaczył, zresztą wogóle i dużo słów zwykłych używał w niewłaściwem znaczeniu. Naprzykład, wyraz »oprócz«. Kiedy wyrażał kategorycznie jakąś myśl i nie chciał, żeby mu przeczyli, wtedy wyciągał prawą rękę i mówił:
— Oprócz!
Co było nadzwyczajnem, to że go doskonale rozumieli inni urzędnicy i klienci. Nazywał się Jan Wasilycz Poczutkin, rodem był z Kaszyry. Teraz, winszując Łaptiewowi, wyraził się w następujący sposób:
— Masz pan zasługę męstwa, bo serce kobiece, to Szamil.
Drugą ważną osobą w składzie był urzędnik Makiejczew, tęgi, barczysty blondyn, zupełnie łysy i z fa-