Strona:Anton Czechow - Śmierć urzędnika.djvu/45

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

śliwszego ze śmiertelników! Tak jest! Nie poznać nic po mojej twarzy?
— Niby znać… że pan trochę… tego…
— Muszę teraz mieć strasznie głupią fizjognomię. Szkoda, że niema lustra, chciałbym teraz spojrzeć na moją mordolizację. Czuję, dobrodzieju, że odbywam podróż poślubną. No, czy nie fujara ze mnie?
— Pan? Czy się pan ożenił?
— Dzisiaj, mój najdroższy, wziąłem ślub i wprost na kolej.
Rozpoczynają się powinszowania i zwykłe zapytania.
— Acha! — śmieje się Piotr Piotrowicz — dlatego się pan tak wyelegantował.
— Tak, dla całkowitego złudzenia nawet się uperfumowałem. Po uszy pogrążyłem się w drobiazgach. Ani kłopotów, ani żadnych myśli, jedynie uczucie czegoś takiego… djabli wiedzą, jak to nazwać — błogości, powiedzmy. Nigdy jeszcze tak dobrze się nie czułem.
Iwan Aleksejewicz przymruża oczy i kręci głową.
— Jestem oburzająco szczęśliwy! — mówi. — Osądź pan sam. Pójdę teraz do swego wagonu. Tam na kanapie, przy oknie, siedzi kobieta, która całą swą istotą, że tak powiem, jest mi oddana. Blondyneczka taka, z noskiem, z paluszkami. Serduszko ty moje! Aniołku ty mój! Kruszynka taka. Filoksera mojej duszy! A nóżka! Boże drogi, nóżka — to przecież nie to, co wasze nogasy, lecz poprostu jakaś minjatura, jakieś czarodziejstwo, alegorja! Chciałoby się wziąć i zjeść taką nóżkę. Cóż, pan nic nie rozumie! Pan jest materjalistą, zaraz u pana to to — to owo. Kawalerosercu oschłem — i nic wię-