Strona:Anton Czechow - Śmierć urzędnika.djvu/30

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

sną herbatą i cukrem… tylko takie słowa słyszeć i nie doznać nawet żadnego uszanowania… Ja u kupców służyłam, a takiego wstydu nie miałam.
— No, no… przestań teraz wywodzić żale! W tej chwili żeby tego sołdata tu nie było. Czy słyszysz?
— To grzech ze strony pana — powiedziała Pelagja, i w głosie jej dały się słyszeć łzy. — Państwo wykształceni, dobrze urodzeni, a nie mają tego wyrozumienia, że przy naszej niedoli, przy naszem życiu nieszczęsnem… — zaczęła płakać — każdy nas może skrzywdzić. Nikt nas nie obroni.
— No, no, mnie przecież wszystko jedno. Pani mnie wysłała. Dla mnie możesz nawet upiora wpuścić przez okno — wszystko mi jedno.
Pomocnikowi prokuratora pozostawało tylko przyznać się, że nie miał racji, prowadząc tę indagację, i wrócić do żony.
— Słuchajno, Pelagjo, tyś wzięła do czyszczenia mój szlafrok… Gdzie on jest?
— Ach, panie, przepraszam, zapomniałam go położyć na krześle. Wisi na gwoździu przy kominie.
Gagin namacał koło komina szlafrok, włożył go i pocichutku powlókł się do sypialni.
Maria Michajłowna po odejściu męża położyła się do łóżka i poczęła wyczekiwać. Jakieś trzy minuty była spokojna, lecz później zaczęły ją nurtować obawy.
…Jak długo jednak nie wraca! — myślała. — Jeszcze dobrze, jeśli tam jest ten… cynik, ale jeżeli złodziej?…
I wyobraźnia znowu ukazała jej obraz: mąż wchodzi do ciemnej kuchni… uderzenie obuchem… umiera, nie wydawszy jęku… kałuża krwi…