Strona:Anton Czechow - Śmierć urzędnika.djvu/112

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

że lewą ręką nie wypada jeść w przyzwoitem towarzystwie, wymówił się, że już jadł obiad i że mu się jeść nie chcę.
— Ja już jadłem... Merci... — wybełkotał. — Byłem z wizytą u wuja Jelejewa i ten mnie namówił... tego... zjeść obiad.
Duszę Pustiakowa ogarnął smutek żałosny i wściekły gniew: od zupy rozchodził się ponętny zapach, a nad jesiotrem unosiła się niezwykle apetyczna para. Nauczyciel spróbował zwolnić prawą rękę i zakryć order lewą, ale zaraz zrzekł się tego zamiaru.
...Spostrzegą... Ręka będzie przeciągnięta przez całą pierś — pomyślą, że chcę śpiewać. Kiedyż już raz, na Boga, skończy się ten obiad. Najem się w restauracji.
Po trzeciem daniu nieśmiało jednem okiem spojrzał na Francuza. Tremblant, mocno czemś zakłopotany, również patrzył na niego i też nic nie jadł. Spojrzawszy na siebie nawzajem, jeszcze więcej się obaj zmieszali i oczy spuścili na puste talerze.
...Spostrzegł, podlec — pomyślał Pustiakow. — Z gęby mu patrzy, że spostrzegł. To łajdak, denuncjant! Zaraz jutro opowie dyrektorowi!
Gospodarze i goście zjedli czwarte danie, zjedli z łaski losu i piąte...
Wstał jakiś wysoki pan z szerokiemi, włochatemi nozdrzami, garbatym nosem i zmrużonemi od urodzenia oczami. Pogładził się po głowie i wyrzekł:
— E-e-e-e—eproponuję ewypić za rozkwit siedzących tu dam!
Biesiadnicy wstali z hałasem i wzięli do rąk kieliszki. Głośne „hura!“ rozległo się po wszystkich pokojach.