Strona:Anna Zahorska - Trucizny.djvu/74

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

przeciwstawimy tę odrobinę wyższości, którąśmy we współżyciu z wami nabyli.
— Także racja fizyka! Cyranka nie zechce latać, bo powiedzą: — Do orła podobna! — I siądzie na zawsze w kurniku. Nie wyzwoli się dusza białoruska, póki nie strząśnie ze siebie Rosji, jako całunu.
— A czyż my z Polski nie bierzem — smarował miodem Smarczek, — my chcemy brać mało, że z Polski, bo i od Niemców, i od Francuzów, i od Ameryki.
— Od Niemców, — mała pociecha — mruknął Wasilewicz, — nie poszło to wam na zdrowie, że Łuckiewicz bratał się z hakatystami. Przedstawicielstwo rud manganowych! I braci masońskiej dyskretna pomoc i błogosławieństwo. Za okupacji braliście od Niemców w Ober-Oście subsydja na „Homon“. Dlatego nie chciałem być z wami.
— My teraz od Niemców nic a nic — z zupełną prawdomównością oświadczył Smarczek.
— Pewnie, — pomyślał Skrzeżetowicz, przypominając sobie Szyrwitza.
W tej chwili wnieśli samowar. Wasilewicz przypomniał sobie nie bez ironji, że w jedynej powieści, która dotąd została napisana po białorusku, prawie co rozdział piją herbatę lub jedzą.
Usiedli przy okrągłym stole, zasłanym samodziałem w kraty. Podano wędlinę, razowiec, masło i obwarzanki smorgońskie.
— Ja panów przeproszę, muszę iść na przedstawienie białoruskie, po niem będą skoki, — odezwał się gospodarz, wstając.
— Przedstawienie? Pójdziem i my? — pytająco zwrócił się Smarczek do Wasilewicza.
— O, chętnie, — zgodził się ten.