Strona:Anna Zahorska - Trucizny.djvu/198

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

niewskiego i pod czupryną ostrzyżoną na jeża twarz czerwona od egzemy i alkoholu.
Dawniej byłby śmiało i odpornie spotkał ciosy życia. Kryzys uczuciowy z powodu zawiedzionej miłości i ukłucia coraz natarczywiej napastującej go nędzy osłabiły jego wytrzymałość. Powstała w nim nieznana przedtem drażliwość. Znał bardzo wielu ludzi. Nie mógł wymóc na sobie decyzji, do kogo się zwrócić.
Wreszcie przypomniał sobie kolegę szkolnego, Melchjorowicza, z którym był dobrze. Spotykał go czasem w towarzystwach. Nie wiedział jednak nic bliższego nad to, że był wysokim urzędnikiem w ministerstwie.
Poszedł tam nakoniec. Melchjorowicz nie był w żadnej ze znanych partyj i nie wiedziano, czemu należy przypisać szybką jego karjerę. Bo że nie wartości, ani też zasługom osobistym — było oczywiste.
Wielki i długi gmach ministerstwa przejął go strachem. Za wspaniały się wydał dla wydziedziczonego. Z nieprzyjemnem zażenowaniem wszedł po schodach, wysłanych czerwonym kokosowym chodnikiem. Woźny w szarym uniformie odgadł nieomylnem czuciem petenta. Podał mu kartkę do wypełnienia bez wielkiego ugrzecznienia. Nie pomógł do zdjęcia płaszcza.
Białecki siedział już od godziny w poczekalni na wyplatanej kanapce. Ponieważ zmniejszył przez oszczędność ilość posiłków dziennych, czuł nieprzyjemną czczość. Dręczyły go halucynacje smakowe. Wyobraźnia podsuwała drażniące obrazy posilnych mięs i smacznego ciasta.
Przez poczekalnię przechodzili młodzi urzędnicy z przedziałkami na głowach, w świeżo zaprasowanych spodniach. Wywoływano interesantów, którzy znikali w różnych drzwiach. Przefruwały urzędniczki w cieli-