Strona:Anna Zahorska - Trucizny.djvu/163

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

a teraz też jestem po chorobie. Chcę prosić pana o przysługę.
— Ależ z przyjemnością.
— Służąca była dla mnie bardzo niedobra podczas choroby. Nie mam sił jej odprawić. Proszę to za mnie zrobić i przysłać mi jaką pielęgniarkę. Jeszcze tu jest także parę spraw pieniężnych do załatwienia.
— Ależ z przyjemnością. Niechże ja marny literacina mam małą zasługę na świecie. Bo też pani zawsze wszystkich rozpuszcza na cygański bat. Rozpuściła pani dziecko, służącą, męża...
Tu ugryzł się w język. Pani Poluta zrobiła się bardzo blada. Prętkiewicz siedział całkiem nieszczęśliwy i miął w rękach swój kapelusz filcowy, nadając mu kształt to rembrandtowski, to spiczasty jak u bandytów włoskich, aż gospodyni znowu uśmiechnęła się do niego.
— Pan zawsze filozofuje.
— A jakże. Spisuję teorję czystej formy w sztuce. Nie uwierzy pani, jakie to śliczne zajęcie — bawić się w abstrakcję. Wyłączam z kręgów myślenia, coraz to więcej zjawisk materjalnych. Wyrzucam ze siebie coraz więcej czuć zmysłowych. Staję się, jak odkażona woda destylowana. Żadnych zarazków wzruszeniowych, żadnej treściowosci z zainteresowaniem życiowem. Czysta praca intelektu. Szybowanie na kręgach coraz wyższych do kilku najistotniejszych, wszechobejmujących formuł kosmicznych. Wie pani, czuję się czasem, jak dom bez fundamentu, unoszący się w powietrzu, jak wieżyca na samolocie!
Pani Poluta zaśmiała się.
— O jakie porównanie futurystyczne.
— Ale pani jest chora, — spostrzegł się Prętkiewicz, a taka maszyna do produkowania abstrakcji jest