Strona:Andrzej Strug - Z powrotem.djvu/92

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

może. Na poratowanie przychodziły i chwile niezłomnej pewności, że tam, gdzieś, jakoś, drogami niezbadanych dla rozumu ludzkiego tajemnic, spotka się ten jego żal z krzywdą ojcu wyrządzoną, że duch z duchem, widziadło z widziadłem, gdzieś za światem się poznają i że naprawi się krzywda. Bo inaczej... o, cóż za ból!...
Jechał w gorączce, w zapamiętaniu tego bólu, który mścił się i pastwił nad nim za całe lata obojętności i zniewagi.
Chwilami czuł, jakby tuż blisko, blisko duch ojcowy stawał nad nim z chłodem grobu, z dreszczem zgrozy, z niepodobnym do zniesienia wyrzutem.
Zdarzały się i momenty błagalnej, nierozumnej nadziei, że ojca jeszcze przy życiu zastanie. O nieprawdopodobieństwie tem marzył, jak o najwyższem szczęściu. I nie wierząc ani na chwilę, by to mogło się ziścić, poganiał i pilił żydka furmana, który go wiózł od stacji. Zmierzchało się. Kończył się krótki dzień grudniowy i śnieg zaczynał już świecić w pomroce na szerokich płaskich polach, otoczonych wdali żałobną wstęgą lasów. Gdzieś daleko darły się wrony, układające się już do nocnego spoczynku, ciepły powiew odwilży przeciągał i szumiał w nagich gałęziach przydrożnych topoli.
Furman gadał bez ustanku i Antek z biciem serca wsłuchiwał się, czekając, aż żyd zacznie o „nieboszczyku panu Niemczewskim“, a może o niedawnym pogrzebie, który w tej zapadłej dziurze był całem zdarzeniem, a może, kto wie, kto to wie, usłyszy wieść