Przejdź do zawartości

Strona:Andrzej Strug - Z powrotem.djvu/56

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Nawet, o dziwo, dali mu pieniądze na drogę. A zarazem walizeczkę bibuły i parę zleceń do Częstochowy i kilka wiadomości do Zawiercia i coś nie coś do Sosnowca. Przecie po drodze...
Co prawda, odzwyczaił się już od wszelkich wypoczynków, zato przywykł, jak filister, do swoich pantofli, do rozjazdów, do coraz to nowych noclegów, do czujności ustawicznej, do przygód... W ostatnich czasach zrobiło się zresztą koło niego trochę zanadto ciasno. Wykurzyli go z Warszawy, w Częstochowie uciekał po prostu w biały dzień po ulicy od pogoni, w Dąbrowie przemknął się po nocy przez obławę, nastawioną na domek, w którym mieszkał i nadwyrężył sobie nogę, spuszczając się po ciemku z jakiejś hałdy... Niedługo zagrzał miejsca w Wilnie, bo trafem spotkał się oko w oko ze znajomym szpiclem, który takiego alarmu narobił w cichej stolicy Litwy, że cichaczem po nocy na piechotę musiał opuścić to miasto.
Nie pomogły najniemożliwsze przebierania aż do cylindra włącznie, nie pomogło golenie i zapuszczanie brody, bindowanie wąsów — poznawali go wszędzie.
Ostatecznie przez parę miesięcy wył z nudów w jakichś okropnych Suwałkach, orząc dziewiczą glebę tamtejszych stosunków. Tam też z nudów zaczął kaszlać, chorować, położył się raz na tydzień, położył się drugi — na trzy tygodnie.
Partyjni lekarze rozebrali go do naga, przewracali go przez godzinę po twardej kanapie i robili miny tak poważne, jakie tylko potrafią wyrabiać doktorzy młodzi, niezepsuci przez praktykę.